http://www.pomniksmolensk.pl/news.php?readmore=3047
Urodziła się ostatniego dnia grudnia 1926 roku w Starachowicach jako córka Aleksandra Jasiewicza i Stefanii z Szydłowskich. Jej Ojciec był inżynierem, jednym z projektantów Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Dzięki temu otrzymał mieszkanie na warszawskim Żoliborzu, lecz na czas wojny rodzina wróciła do Starachowic, do dziadków Jadwigi.
Podczas okupacji Jadwiga była sanitariuszką Szarych Szeregów na Kielecczyźnie, do konspiracyjnej organizacji wstąpiła w wieku 14 lat należała do zastępu Zioła, zrzeszającego łączniczki. Nadano jej pseudonim Bratek, a po przyspieszonym kursie medycznym trafiła pracy w starachowickim szpitalu, gdzie trafiali żołnierze ranni w akcji Burza.
Po wojnie ukończyła studia polonistyczne, pracowała w Instytucie Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk, w pracowni dokumentalistycznej prowadzonej przez prof. Jadwigę Czachowską. Jej dziełem jest monografia Leona Kruczkowskiego, autora „Niemców”, „Kordiana i Chama”. Jest również autorką przedmowy do wydania „Niemców” z 1983. Współpracowała z Janem Józefem Lipskim, a po jego śmierci, w latach 90-tych opracowała bibliografię wszystkich jego publikacji. W 2005 roku została uhonorowana tytułem Człowieka Roku „Życia Warszawy” za „stworzenie domu, w którym rodził się świat wartości zmieniających Polskę”.
W 1948 r. wyszła za mąż za Rajmunda Kaczyńskiego, żołnierza AK, kawalera Virtuti Militari, uczestnika Powstania Warszawskiego. W 1949 r. przyszli na świat Jarosław i Lech. Od 2010 roku chorowała, bardzo przeżyła śmierć syna Lecha… Uroczystości pogrzebowe odbędą się 23 stycznia o godzinie 13 na cmentarzu powązkowskim w Warszawie.
Aby przekonać się jak była niezwykłą osobą, przeczytajmy jej wspomnienia o najważniejszych dla niej sprawach: rodzinie, mężu, synach, zainteresowaniach:
„Dziadkowie. Dom. Można powiedzieć, że byłam chowana w domu seniorów. Dom był pełen babć i dziadków. Jadwiga Jasiewicz była mamą mojego ojca, to po niej mam imię. Bardzo kochałam babcię Stefcię Szydłowską, ciocię-babcię, która wychowywała moją mamę ( jej mama zmarła, gdy moja mama miała roczek). Była też babcia Wikcia, siostra babci Stefci. Dziadkowie byli od kochania. Moim prawdziwym dziadkiem był Franciszek Szydłowski. Miał braci, których także nazywałam dziadkami: Janka, Adama i Stanisława. Najbardziej kochałam dziadka Janka, miał na mnie ogromny wpływ. Był dyrektorem kopalni. Umarł, gdy miałam osiem lat, podobno na zawał. Dziadek Adam był pełen dowcipu, był adwokatem. A dziadek Staś, mieszkający gdzieś w Stanisławowie, ciągle robił jakieś fakultety: teologię, botanikę. Ale nie wiem, co skończył. Mój prawdziwy dziadek Franek nie był moim ulubieńcem. Chyba nie był zbyt miły. Pamiętam, jak mój brat powiedział mi kiedyś o nim: „Chodź, zobaczysz, idzie diabeł…”. Sądzę, że dziadkowie bardzo się kochali. Stale grali w preferansa. Przychodził do nich ksiądz proboszcz i generał Piskor. Gdy grali, czasem mówili do siebie: „Smarkaczu ty jeden!”. Mnie wolno było na to patrzeć. W ogóle było mi wolno wszystko. Nie mogłam tylko z siostrą tańczyć w piątek. U dziadków były zawsze olbrzymie obiady, które mnie przerażały, bo było bardzo dużo dań. Potem w czasie wojny, gdy byłam głodna, myślałam, że Pan Bóg chce mnie ukarać za ten grzech niejedzenia… i grymasów.
Rodzice. Stefania z Szydłowskich i Aleksander Jasiewicz. Mieszkałam z nimi w Warszawie na Żoliborzu w domu przy Mickiewicza 27, gdzie później mieszkał Kuroń. Tu posłali mnie do przedszkola. Ale potem coraz więcej czasu spędzałam z dziadkami w Starachowicach. Tata, inżynier budowlany, chorował na gruźlicę. Czasem wyjeżdżał do Otwocka, czasem za granicę, ale też leżał często w domu i wzywano do niego doktora. Wtedy natychmiast wysyłano mnie do dziadków. Rodzice często mnie tam odwiedzali, a w czasie wojny wszyscy przenieśliśmy się do Starachowic. Najpierw pojechała tam moja mama z siostrą. Ja zostałam z tatą w Warszawie, bo chorowałam i miałam czekać na operację gardła. Lekarz odkładał jednak termin operacji, bo stale jadłam lody. Tata dawał mi pieniądze, nie wiedząc naturalnie, co z nimi robię. Ojciec spodziewał się wojny. I czuł, że przyjdzie z dwóch stron – z Niemiec i z Rosji. A poza tym ojciec był niezwykle wesołym człowiekiem. Taki ścichapęk. Umarł, jak miałam 24 lata. Została z nami mama.
Harcerstwo. To czasy wojenne. Należałam do harcerstwa w Starachowicach. Miałam pseudonim Bratek, byłam w zastępie Zioła drużyny Las. Kilka tygodni temu odbyło się odsłonięcie naszej tablicy pamiątkowej. W czasie wojny chodziliśmy na tajne komplety – tajne nauczanie w różnych mieszkaniach. Byłam w Szarych Szeregach. Pracowałam w szpitalu jako sanitariuszka. Często woziliśmy podleczonych partyzantów do podstarachowickich lasów…
Jadwiga Jasiewicz. Matka mojego ojca. To po niej mam imię. Ale nigdy nie mówiono do mnie Jadzia, tylko Dada. Tatuś tak wykombinował – byłam albo Buba albo Dada. Za Jadwigę miałam żal. Bardzo nie lubiłam mojego imienia, nadal nie lubię. Wiem, że kojarzy się z historią Polski, ale mnie się nie podoba. Wolałam zawsze mieć na imię Bunia. Kiedyś pojechałam z mamą nad morze i wszystkim moim koleżankom powiedziałam, że mam tak właśnie na imię. Ale co to za imię? Nie wiem…
Ciotki. Moja mama była jedynaczką, ale miała siostry przyrodnie. To były ciotka Lutka, ciotka Janka, ciotka Wanda. Siostry miał też mój tata. Miał ośmioro rodzeństwa. Ciotka Stefcia była chora na gruźlicę i ciągle leczyła się za granicą. Ciotka Jula wyszła za mąż za oficera białogwardzistę i została w Rosji. Poznałam ją późno. Najbardziej zżyta byłam z ciotką Kazią. Była bardzo serdeczna, miła, obdarzona darem osobistego czaru. Była żoną oficera i mieszkała w różnych miejscach. A później została zesłana. Trafiła do Kazachstanu, stamtąd później do Anglii, gdzie zamieszkała.
Starachowice. To miejsce magiczne, miejsce mojego dzieciństwa. Mieszkaliśmy tam w domu mojego wspomnienia dziadka Janka (dom nie był jego własnością, tylko kopalni). Dom miał sześć pokoi i leżał w kolonii Bugaj. Pamiętam adres: Bugaj 219. Miał ogród obrośnięty orzechem laskowym i jarzębinami. Można było siadać i jeść, i kłaść się na gałęziach. I był staw. A dookoła wielkie na 80 km kw. lasy. W tych lasach w czasie wojny byli partyzanci. W Starachowicach mieszkała najpierw rodzina mojej mamy – Szydłowscy. Ojciec trafił tam w poszukiwaniu pracy. Był inżynierem budowlanym, a w Starachowicach była największa w Polsce fabryka broni. I powstawały różne kolonie, zjeżdżali się tam ludzie. Budowniczych brakowało. Tata został tam, kiedy poznał moją mamę. Był synem pułkownika armii rosyjskiej… Zawsze kiedy to mówię, potrzebuję się jakoś wytłumaczyć. Dodaję wtedy, że dziadka zabili Kozacy w czasie rewolucji i być może to jakaś rekompensata. A poza tym, że mój pradziadek zginął w powstaniu styczniowym, a prapradziadek w powstaniu listopadowym. W Starachowicach spędzałam wakacje, chodziłam do gimnazjum i liceum. Tam przeżyłam wojnę. Odjechałam na stałe do Warszawy w 1946 r. Później w Starachowicach bywałam już tylko na Święto Zmarłych.
Kaczyński Rajmund. Poznałam go na balu na Politechnice Warszawskiej. On już był wtedy po studiach. Na ten bal przyszłam z kimś innym – z moim narzeczonym Leszkiem. A wyszłam z Rajmundem. Następnego dnia Rajmund sam przedstawił się moim rodzicom. Chyba tak od razu go nie zaakceptowali. Uważali, że jeszcze mam czas na takie sprawy. A mnie było przykro powiedzieć o wszystkim Leszkowi. To był porządny chłopiec. Do dziś uważam, że zrobiłam mu świństwo, ale najbardziej cierpiałam, że musiałam oddać mu bransoletkę z granatami, którą chciał mi podarować. Chyba byłam próżna. Strasznie się martwiłam, że nie mogę przyjąć takiej pięknej rzeczy. Nie mówiłam Leszkowi, że wybrałam Rajmunda, bo to chyba nie ja wybrałam. To Rajmund. On był taki zasadniczy. Ja byłam łagodniejsza. Mąż był bardzo towarzyski. Przez lata spotykał się ze swoimi kolegami powstańcami (brał udział w powstaniu warszawskim) i chłopakami z kursów lotniczych. Oni mnie teraz ciągle zapraszają, żebym była matką chrzestną różnych samolotów. Z Rajmundem stworzyłam normalny warszawski dom. Sądzę, że dobrze się stało…
Małżeństwo. Nie wyszłam za mąż z rozsądku, ale chyba też nie z jakiejś wielkiej miłości. Na pewno zakochałam się w moim mężu, naturalnie. Rajmund zakochał się, ale potem rozmyślał. Ja także rozmyślałam. Wstydziliśmy się do tego przed sobą przyznać. Ale potem pobraliśmy się i myślę, że dobrze się stało. To był rok 1948. Nie mieliśmy nic, bo nasi rodzice stracili wszystko w czasie wojny i po wojnie. Małżeństwo to temat, który dotyczy mojego syna Jarka. „Czy Jarek się ożeni, czy nie?” – rozmawiałyśmy często z siostrą. A on tylko się śmiał. I do dziś się śmieje, a ja już teraz robię to razem z nim. On nie jest jedynym starym kawalerem w rodzinie. Dziadek Janek i dziadek Stasiek też się nie ożenili. Kiedyś bardzo chciałam, żeby założył rodzinę, ciągle śniły mi się suknie ślubne. Miałam nawet wrażenie, że była taka pani… Ale nie pewna posłanka, o której pisały media, tylko pani muzykolog. Prawda była zupełnie inna, niż opisywała to prasa.
Biblioteka. Pierwsze książki kupował mi stryj Wincenty Jasiewicz. To była taka biblioteka dziecięca. Wtedy właśnie zaczęłam się zaczytywać w „Ani…”: „Ania z Avonlea”, „Ania z Szumiących Topoli”. Od małego bardzo dużo czytałam. Ale jakoś nie potrafiłam być wdzięczna stryjowi za jego uwagę, bo był bardzo surowy, wręcz groźny i bałam się go. Brałam więc książkę, kłaniałam się i uciekałam. Później książkami obdarzał mnie mój brat Jan. To on pokazał mi Tuwima. Do dziś mam od niego tomik wierszy Tuwima wydany w 1936 r.
Ania z Zielonego Wzgórza. Anię lubiłam strasznie. Zawsze. Mam w domu całą serię książek Lucy Maud Montgomery w najnowszym wydaniu. Kupił mi ją syn, Jarek, na imieniny. Trochę śmiejąc się przy tym, mówił: „Nie mogłem dostać »Emilki ze srebrnego nowiu«, bo nie wyszła”. Kiedy byłam z wizytą u rodziny w Kanadzie, zrobiono mi taką siurpryzę: pojechaliśmy na Wyspę ks. Edwarda. Jest tam muzeum pisarki i w skansenie wszystko jak w powieści. Na łóżku leży brązowa sukienka, którą Ania dostała na Gwiazdkę od Mateusza… Panie, które oprowadzają po muzeum, pokazały mi list pewnego nieżyjącego już premiera angielskiego, który pisał, że uwielbia „Anię z Zielonego Wzgórza” i czyta ją zawsze, gdy jest mu źle.”