… To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia…
Przesłanie Pana Cogito
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy – oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie
strzeź się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany – czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy
czuwaj – kiedy światło na górach daje znak – wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku
a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź
“Diabelski scenariusz” czyli “potworny ucisk kłamstwa”
Zbigniew Herbert niezłomny – prof. dr hab. Piotr Jaroszyński
Zbigniew Herbert urodził się 29 października 1924 r. we Lwowie, zmarł 28 lipca 1998 r. w Warszawie. Był poetą, eseistą i dramatopisarzem.
Pierwszych dwadzieścia lat życia, w tym okres okupacji, spędził w rodzinnym, wielokulturowym Lwowie. Następnie ukończył studia ekonomiczne w Akademii Handlowej w Krakowie i prawnicze na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Studiował też filozofię. W 1951 r. osiadł w Warszawie, skąd od roku 1958 wyruszał na kilkuletnie wyprawy do Europy Zachodniej. Pierwsze teksty publicystyczne ogłosił w roku 1948, pierwsze utwory poetyckie w roku 1951, ale za właściwy debiut poetycki uważał wydany w roku 1956 tom „Struna światła”.
W swojej twórczości nawiązywał do tradycji i symboli cywilizacji śródziemnomorskiej oraz wyrosłej na jej gruncie kultury chrześcijańskiej Europy, rozważając na tym tle zagadnienia moralne i kondycję duchową współczesnego człowieka. Tomy jego wierszy („Struna światła”, 1956; „Hermes, pies i gwiazda”, 1957; „Studium przedmiotu”, 1961; „Napis”, 1969; „Pan Cogito”, 1974; „Raport z oblężonego Miasta”, 1983; „Elegia na odejście”, 1990; „Rovigo”, 1992; „Epilog burzy”, 1998) oraz zbiory esejów („Barbarzyńca w ogrodzie”, 1962; „Martwa natura z wędzidłem”, 1993; „Labirynt nad morzem”, 2000; „Król mrówek”, 2001) należą do najważniejszych osiągnięć polskiej literatury drugiej połowy XX w. Był również autorem sztuk scenicznych i słuchowisk radiowych („Jaskinia filozofów”, 1956; „Drugi pokój”, 1958; „Rekonstrukcja poety”, 1960; „Lalek”, 1961; „Listy naszych czytelników”, 1972).
Jego utwory tłumaczone były na 35 języków, przynosząc mu wiele prestiżowych nagród, w tym m.in.: Fundacji im. Kościelskich w Genewie (w roku 1964), Jurzykowski Millennium Prize (1965), Fundacji Kultury (1997), Internationaler Nikolaus-Lenau-Preis (1965), Gottfried-von-Herder-Preis (1973), Petrarca-Preis (1979), Bruno Schulz Prize (1988), Jerusalem Prize for the Freedom of the Individual in Society (1991), The T. S. Eliot Award for Creative Writing (1995)… Po śmierci odznaczony został Orderem Orła Białego. Rok 2008 Sejm RP ogłosił Rokiem Zbigniewa Herberta – rok ten w całej Polsce i w wielu miejscach na świecie był wypełniony inicjatywami inspirowanymi jego twórczością.
W literaturze światowej Herbert rozpoznawany jest przede wszystkim dzięki swojemu poetyckiemu alter ego, postaci Pana Cogito.
Dlaczego Herbert zachwyca?
Genialnie objaśnia: Stanisław Barańczak. Bardzo Was proszę przeczytajcie poniższy tekst z należytą atencją, a zobaczycie, jaka to skarbnica ciekawych przemyśleń i analogi.
Zbigniew Herbert w swojej wielkiej poezji dokonał kilku wynikających z siebie logicznie rzeczy, których dokonać w komplecie i w sposób konsekwentny, a zarazem tak nieukrywany i dla wszystkich myślących czytelników otwarty potrafił tylko On. Pierwszą z tych rzeczy, uczynioną na samym początku, było to, że ze swojego odruchu moralnego uczynił kwestię smaku. Postawiony twarzą w twarz, czy raczej rzucony na kolana przed pozbawionego twarzy idola totalizmu, powstał natychmiast, otrzepał starannie spodnie, przyjął „postawę wyprostowaną” (nie żeby chciał kogoś prowokować – po prostu w domu nauczono go, aby się nie garbił) i powiedział uprzejmie: – Bardzo przepraszam, ale to bóstwo mi się nie podoba. Jest brzydkie, nieproporcjonalnie skonstruowane, pomalowane w gryzące się ze sobą kolory, a zacinający się megafon w jego brzuchu wygłasza zdania, którym z punktu widzenia bogactwa słownictwa i urozmaicenia składni można wiele zarzucić.
I odszedł, aby zająć się pisaniem wierszy o rzeczach piękniejszych i uczciwszych: gładkich kamykach i nie dających się przepołowić drewnianych kostkach.
„To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha
lecz piekło w tym czasie było byle jakie
mokry dół zaułek morderców barak
nazwany pałacem sprawiedliwości
samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
posyłał w teren wnuczęta Aurory
chłopców o twarzach ziemniaczanych
bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach
Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana
(Marek Tulliusz obracał się w grobie)
łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy
dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu
składnia pozbawiona urody koniunktiwu
Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
nie należy zaniedbywać nauki o pięknie
Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów
Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku
który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo choćby
za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa”
To było jego pierwsze rewolucyjne odkrycie: że piękno etyczne, które zachwala jako swoją największą atrakcję Nowa Rzeczywistość totalizmu, na mocy jakiejś niepojętej reguły nigdy nie bywa sprzężone z pięknem estetycznym. Przeciwnie – aspekt estetyczny Nowej Rzeczywistości cechuje nieodmiennie silna brzydota i nie krępujący się niczym kicz. „Kwestia gustu!” – rzuciłby lekceważąco przedstawiciel (podobno) większości, którą place Konstytucji i powieści produkcyjne (podobno) zachwycały. „Potęga smaku!” – odrzuciłby najspokojniej On, gdyby chciało mu się wdawać w dyskusję nad kwestiami tak oczywistymi. I w tak oczywisty sposób dającymi się logicznie odwrócić: bo jeśli estetyczna strona totalizmu była w stanie wzbudzić taki wstręt, to może i strona etyczna ukrywała jakieś szkielety w swojej monumentalnej szafie?
Do drugiego podstawowego dla jego poezji odkrycia doszło tuż po pierwszym. Po roku 1945 wielu ludzi znalazło się w położeniu duchowym, dla którego brak jeszcze było nazwy: dopiero później zaczęto ujmować problem w kategoriach rozmaicie nazywanego wydziedziczenia, rozumianego nie tylko jako dosłowne i przemocą dokonane pozbawienie mienia, ale również – jako pozbawienie prawa wstępu do odziedziczonego i „prywatnie” wciąż ważnego świata wartości. Przed odartymi w ten sposób z ich dziedzictwa poetami rysowały się w zasadzie dwie perspektywy: pokornie stłumić w sobie „głos wewnętrzny”, głos sumienia mającego swój estetyczny odpowiednik w smaku, i przyznać, że Nowa Rzeczywistość istotnie pięknieje nam w oczach z każdym dniem – albo całkowicie się z tej rzeczywistości wycofać i ogłaszać utwory poświęcone czemukolwiek innemu, byle nie jej.
Drugie odkrycie Herberta polegało na tym, że pomiędzy – czy raczej ponad – udziałem i wycofaniem się dostrzegł jeszcze jedną, najtrudniejszą możliwość. Odmowę udziału (takiego, jakiego by sobie życzyli powojenni mocodawcy i kontrolerzy kultury), ale i odmowę wycofania się (które zapewne byłoby im jeszcze bardziej na rękę). Inni poeci krajowi – mówię tu (zdając sobie zresztą sprawę z wielkich uproszczeń) o pierwszym powojennym dziesięcioleciu – albo brali (z rzeczywistym czy udanym entuzjazmem) Nową Rzeczywistość za swoją, pomijając milczeniem fakt, że znaleźli się w niej drogą przymusowej rekrutacji, albo odwrotnie, udawali, że do Nowej Rzeczywistości wcale się nie wprowadzili. Pośród poetów żyjących w PRL Herbert był pierwszym, który dostrzegł, że obie te postawy stanowią dwie strony tej samej monety wydziedziczenia. Poeci to natury wrażliwe i drażliwe, a cechą kogoś o takiej naturze jest, że jeśli należący mu się spadek po rodzicach przywłaszczy sobie przemocą jakiś zuchwały brutal, pokrzywdzony woli udawać (dla zachowania twarzy) albo że, tak naprawdę, spadek był dla niego tylko kłopotem i że po jego utracie „żyt’ stało łuczsze, żyt’ stało wiesielej”, albo że do żadnego formalnego odebrania odziedziczonych dóbr bynajmniej nie doszło: prawda, dostęp do nich jest może trochę utrudniony.
Herbert w tym momencie czyni rzecz nieoczekiwaną, ale u podstaw mającą prosty odruch zdrowego rozsądku: zadaje kłam obu stronom naraz. Nie, nie żyje wam się lepiej: przecież was obrabowano. Nie, nie jesteście już pełnoprawnymi właścicielami ogrodu: przecież w jego furtach zainstalowano nowe zamki, nie wręczając wam kluczy. A przy tym wszystkim – utraciliście coś, co wam się prawnie należy; staliście się więc ofiarami bezprawia i im prędzej zdacie sobie z tego sprawę, tym dla was zdrowiej.
A co robi ofiara bezprawia w świecie, który wmawia nam wciąż, że właśnie na fundamencie prawa stoi? Ależ to również jasne. Pozywa winowajcę bezprawia do sądu. Z żądaniem zwrotu zagrabionego dziedzictwa i odszkodowań za poniesione straty moralne.
I to jest trzecie, największe odkrycie Herberta. Wszystkie dalsze – jego archetypalny obraz-autoportret „barbarzyńcy w ogrodzie”, jego sięgnięcie raczej po wieloznaczną ironię niż po jednoznaczny sarkazm jako główną broń zaczepno-odporną, jego wielofunkcyjna, igrająca dystansami i stopniami przezroczystości maska, jaką jest Pan Cogito – były już tylko – mistrzowsko wykonywanymi – konsekwencjami technicznymi. Ale cała jego poezja to protokół procesu wytoczonego przez pojedyncze ludzkie „ja” wszystkim naraz siłom, które usiłują jednostkę wyzuć z tego, co jej się prawnie należy. Z jej człowieczego dziedzictwa człowieczych wartości.
Pan Cogito o cnocie
1
Nic dziwnego
że nie jest oblubienicą
prawdziwych mężczyzn
generałów
atletów władzy
despotów
przez wieki idzie za nimi
ta płaczliwa stara panna
w okropnym kapeluszu Armii Zbawienia
napomina
wyciąga z lamusa
portret Sokratesa
krzyżyk ulepiony z chleba
stare słowa
– a wokół huczy wspaniałe życie
rumiane jak rzeźnia o poranku
prawie ją można pochować
w srebrnej szkatułce
niewinnych pamiątek
jest coraz mniejsza
jak włos w gardle
jak brzęczenia w uchu
2
mój boże
żeby ona była trochę młodsza
trochę ładniejsza
szła z duchem czasu
kołysała się w biodrach
w takt modnej muzyki
może wówczas pokochali by ją
prawdziwi mężczyźni
generałowie atleci władzy despoci
żeby zadbała o siebie
wyglądała po ludzku
jak Liz Taylor
albo Bogini Zwycięstwa
ale od niej wionie
zapach naftaliny
sznuruje usta
powtarza wielkie Nie
nieznośna w swoim uporze
śmieszna jak strach na wróble
jak sen anarchisty
jak żywoty świętych
Prośba
Naucz nas także palce zwijać
i drzwi podpierać z tamtej strony
pokojów próżnej już miłości
niech kiedy trzeba będzie pięścią
to co marzyło tak o szczęściu
i osłaniało chudy płomyk
a potem po skończonej walce
pozwól nam rozprostować palce
choćby już była tylko pustka
gdy w dłoń otwartą przyjmiesz klęskę
gdy czaszkę w czułe palce weźmiesz
zacznie się wtedy jeszcze raz
otwartych dłoni wielka sprawa
po strunach podroż po zabawach
ostatnie ziarno ocalenia
Pan Cogito o postawie wyprostowanej
1
W Utyce
obywatele
nie chcą się bronić
w mieście wybuchła epidemia
instynktu samozachowawczego
świątynię wolności
zamieniono na pchli targ
senat obraduje nad tym
jak nie być senatem
obywatele
nie chcą się broniś
uczęszczają na przyspieszone kursy
padania na kolana
biernie czekają na wroga
piszą wiernopoddańcze mowy
zakopują złoto
szyją nowe sztandary
niewinnie białe
uczą dzieci kłamać
otworzyli bramy
przez które wchodzi teraz
kolumna piasku
poza tym jak zwykle
handel i kopulacja
2
Pan Cogito
chciałby stanąć
na wysokości sytuacji
to znaczy
spojrzeć losowi
prosto w oczy
jak Katon Młodszy
patrz Żywoty
nie ma jednak
miecza
ani okazji
żeby wysłać rodzinę za morze
czeka zatem jak inni
chodzi po bezsennym pokoju
wbrew radom stoików
chciałby mieć ciało z diamentu
i skrzydła
patrzy przez okno
jak słońce Republiki
ma się ku zachodowi
pozostało mu niewiele
właściwie tylko
wybór pozycji
w której chce umrzeć
wybór gestu
wybór ostatniego słowa
dlatego nie kładzie się
do łóżka
aby uniknąć
uduszenia we śnie
chciałby do końca
stać na wysokości sytuacji
los patrzy mu w oczy
w miejsce gdzie była
jego głowa