Nie jest łatwo Podlasiakowi pośród Warszawiaków. Żona i starszy syn śmieją się ze mnie czasem kiedy użyję słów, których nie znają. Kiedy powiem, że ktoś „wiszczy” lub ma coś „na łypie”. Cóż począć, Warszawiakom wydaje się czasem, że operują wyłącznie literacką polszczyzną, której są wszechświatowym wzorcem. Za nic nie chcą przyjąć do wiadomości tego, że np. połykają „ł” w słowach takich jak „sterowałem”, mówiąc w takich wypadkach „sterowaem”. Warszawiacy mieliby tak mówić? No way, Warszawiacy nie mają wad;).
A tak trochę poważniej. W czwartek urodził mi się drugi syn, co jest dla mnie przyczynkiem do pewnej, podlaskiej a jakże, refleksji. Otóż chciałbym swoich synów wychować mimo wszystko po podlasku. Może nie polubią kiszki ziemniaczanej i solonej słoniny, może będą mówili bardziej po warszawsku niż po naszemu, może kibicować będą Legii a nie Jagiellonii. Może, ale nie to jest istotne. A co jest?
Ważne żeby serce mieli na dłoni. Nie chowali urazy wobec tych, którzy uznali swoją winę. Żeby byli szczodrzy i gościnni. Nie żałowali niczego gościom, choćby i niespodziewanym. Żeby przeciwności losu przyjmowali z pogodą i hartem ducha. Żeby nie dawali satysfakcji wrogom i byli pożądanymi przyjaciółmi. Żeby szanując zasady, byli niezależni w sądach i nie bojąc się ryzyka podejmowali wyzwania. Żeby nie bali się pracy fizycznej i nie spędzili życia przed telewizorem. Żeby kochali las. Żeby umieli oddychać pełną piersią i mieli świadomość, że powtórki z życia nie będzie, że bycia porządnym człowiekiem nie da się odłożyć do następnego razu.
I żeby codziennie mówili pacierz. Moi synkowie, byłem, jestem i będę z Was dumny.